Strona:Karolina Szaniawska - Joanka.djvu/3

Ta strona została skorygowana.

— Joanka skończyłaby dwadzieścia pięć lat, mówiła kobieta, raczej do wspomnień własnych, niż do męża; dwadzieścia pięć, jak obszył. Akuratnie o tę porę, dodała po chwili — ty tam siedziałeś, pod oknem, stara Michałowa przy mnie... Krzyknęłam; Jezus! Marya! tyś się zląkł... ile było później śmiechu!... Dwie dziewczyny od maglowania uciekły. nawet bielizny nie zabrały; co duchu je sprowadziłeś i musiały po kieliszku za zdrowie naszej małej wypić.
— Pamiętam — tak, pamiętam... Nawet Michałowę ci spoiłem — w nocy dobudzić się jej nie było można. Chrapała i chrapała wciąż.
— Sam mi pomagałeś dzieciaka przewijać.
— Rano, kto drzwi otworzy, do ciebie jak w dym. A całują, a życzą: niech rośnie, niech się chowa!...
Tu przerwał — coś go w gardle zadławiło.
— I chowała się ślicznie przez dziesięć lat, dokończyła kobieta ręce składając, duża, rumiana jak jabłuszko, do nauki chętna...
— Ze szkoły też przyniosła chorobę.
— Wola Boża. Choćby i nie ze szkoły — gdy tak być miało, stało się. Alboż nam ludziom sądzić?
Umilkli oboje. Przygniótł ich ciężar wspomnień pogrzebanych na dnie duszy, a jednak krwawiących dotąd świeżą niezabliźnioną raną.
Joanka!
Ten jeden wyraz odnowił wszystkie najsłodsze ich nadzieje i najboleśniejsze smutki — kaskadą śmiechu drgał i falą łez wlewał się do serca — dumą napełniał i ściskał goryczą. W tej chwili krótkiej przeżyli znowu dziesięć lat ojcowstwa i ciężkie lata samotności.
— Joanka!
— Stary ty płaczesz! krzyknęła kobieta kryjąc twarz w dłoniach i trzęsąc się od łkań. Zawsze gadałeś że nigdy nie płaczesz, a teraz szlochasz w głos!
— Magdziu, co ci się przywiduje?
W izbie było ciemno, zupełny mrok już zapadł! Magdalena potarła zapałkę, aby mężowi spojrzeć prosto w oczy.
— Każdy chłop kłamcą jest, rzekła z gniewem. Taki wasz obyczaj.
— Nie kłamię, odparł Szymon, a oczy miał suche — twarz jego była bardzo blada lecz spokojna.