— Więc chyba ściany płaczą!... słyszę najwyraźniej. Matko Boga miłosiernego, co to jest?
Zerwali się oboje. Teraz i Szymon słyszał jęk przejmujący.
— Kto płacze po Joance naszej? zawołał gwałtownie. Kto?...
Byli tak podnieceni wspomnieniami, że na jedną chwilę błysnęła im myśl:
— Może to ona sama!...
Płacz stał się wyraźniejszy — odróżnić było można zkąd pochodził. Magdalena roztworzyła na oścież drzwi do sieni — Szymon małą lampką jej zaświecił.
— Dziecko!
Malutkie, roczne co najwyżej, leżało pod schodami owinięte w grubą chustkę. Rzecz jednak dziwna — spało... Kto więc płakał? Uśmiechało się przez sen, takie bezpieczne i spokojne, jak gdyby brudne schody były mu kołyską, zimna sień domem rodzicielskim.
Z ostrożnością wielką, słowa nie mówiąc, Magdalena podjęła dziecię z ziemi i zaniosła do mieszkania, prosto na łóżko.
— Zkąd to wzięło się tutaj? rzekła po chwili do męża, który został w sieni. Chodź-że ze światłem, Szymek; czemu marudzisz? Stróż lampkę zapali, nie nasza w tem głowa tylko jego. Chodź i gadaj co z dzieciakiem zrobić. Chyba mleka mu zagrzeje; obudzi się biedactwo, to zechce jeść.
Gdy stary nie wracał zdecydowała się odejść od łóżka, przystawiwszy krzesło na wszelki wypadek i poszła do sieni.
— Choź-że, Szymek — światło mi potrzebne.
— Zaraz, zaraz. Toć się gramolę, jeno nie poradzę sam.
— Co wygadujesz, człowieku! czyś rozum stracił?
— Ano, przyjrzyj się. Ciężka jak kamień, choć niby mała i sucha.
— Rany Boskie! krzyknęła maglarka chwytając się za głowę. A ja nic nie wiedziałam — czekam i czekam. Kobiecisko jakieś... patrzaj — leży, ani się ruszy. Pewno zmarzła na taki ziąb, pewno nie żyje.
— Bierz, Magdzia, za nogi, ja za głowę; trzeba ją wnieść do stancyi, ratować matkę dziecku.
W chwilę później, niespodziewany gość leżał na łóżku, mając obok siebie dziecię śpiące ciągle, zarumienione i uśmiechnięte do jakichś miłych obrazów.
Kobieta była młodziutka i bardzo piękna, lecz chuda jak szkielet; twarz miała wykrzywioną z bólu, poczerniałą. Głuche jęki dobywały się z jej piersi — przerywał je płacz, szlocha-
Strona:Karolina Szaniawska - Joanka.djvu/4
Ta strona została skorygowana.