Strona:Karolina Szaniawska - Joanka.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

nie rozpaczliwe, to znów chrapanie. Szarpała odzież, wreszcie z za stanika dobyła flaszeczkę.
Magdalena rzuciła się do niej.
— Co robisz? krzyknęła ze złością. Chcesz się otruć a dziecko masz!
Flaszeczka upadła na ziemię. Szymon podniósł ją — była pusta.
— Otruła się już, rzekł do żony. Dlatego tak jęczy i pewno umrze.
— Nie damy jej umrzeć, suce! Musi żyć — będzie żyła! zadecydowała maglarka tonem stanowczym.
— Może stróżkę sprowadzić albo sklepikarkę?
— Nie trza. Po co tej szalonej wstydu przyczyniać! Baby rozgadają; na całą ulicę jak długa i szeroka wszystko się rozniesie. Ty Szymek, po doktora biegnij — flaszeczkę z sobą weź, aby wiedział odrazu co zwojowała i szybki dał ratunek. O, Maryo Najświętsza, że też cierpisz na świecie takie łajdactwo, Chryste, że też piorunami nie spalisz, tylko patrzysz miłosiernie i czekasz!
Klnąc, pomstując z oburzenia, maglarka wzięła się jednak do chorej.
— Co wam jest? zapytała miękko.
— Boli — pali — ogień w sobie mam. Oh! jak pali oh!
— Mleka się napijcie. Zawsze uśmierzy trochę.
Nieznajoma poniosła chciwie do ust szklankę z mlekiem i nie odjęła, aż wypiwszy do ostatniej kropli. Ręce jej drżały.
Tymczasem dziecko się obudziło. Modremi oczkami spojrzało po ścianach, zatrzymało je na obrazie bardziej jaskrawym i wyciągnęło tłuste rączki.
— Caca?
Szymonowej drgnęło serce do tych oczu, do piąstek tłuściutkich i drobnych ząbków. Taka sama była jej córeczka! takusieńka zupełnie. Oczy miała modre i włosy jasne — dopiero później zciemniały. Przypadłszy do dziecka, z czułością gwałtowną całować je zaczęła, po główce, po rączkach, twarzycce rumianej.
Dziecię bardzo roztropne widać, nie lękliwe, przyjmowało pieszczoty maglarki z pewnym strachem — nie płakało wszakże. Zostało też zaraz nakarmione, poczem śmiało się i gwarzyło, jak gdyby coś opowiadając chwilowej opiekunce.
Tymczasem chora walczyła ze śmiercią. Doktór zaproponował szpital, obiecując, że sam pacyentkę odwiezie i poleci ku-