Strona:Karolina Szaniawska - Już są razem.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

żywe zainteresowanie się młodziutkiej chórzystki i przejęcie się ważnością obowiązku.
Znowu upłynął rok: zieloność drzew Saskiego ogrodu zmieniła się i pociemniała, gdzie niegdzie, niby siwizna w człowieku przeświecały już pożółkłe liście, czuć było nadchodzącą jesień, której zimny powiew zacznie szarpać na strzępy zapóźnione kwiecie i aksamit łąk, a pędy winogradu obleje krwawemi barwami.
Siedzieliśmy dużą gromadą na ławce w bocznej alei; o kilka kroków od nas ulokowało się towarzystwo złożone z niemłodego mężczyzny i dwóch przystojnych panien. Ledwie miałam dość czasu, by rzucić wzrokiem na chwilowych sąsiadów, gdy jedna z młodych panienek podniosła się z ławki i podążyła ku mnie.
— To Władzia.
— Tak, to ja! odparła ze śmiechem, ale nie był to już śmiech dziecka pusty, bezmyślny, wybuchający pełną gamą. Uśmiechała się raczej.
Zawiązałyśmy długą i poufną rozmowę. Ona czuła widać potrzebę wyspowiadania się ze wszystkiego co jej leżało na sercu, ja zaś z całem zajęciem słuchałam poematu, który jest zawsze świeży, chociaż stary jak świat.
Władzia kochała i była kochaną.
Ideał snów czystej duszy przybrał ludzką postać; za dwa lata zrzuci studencki mundur i zostanie lekarzem, a wtedy!..... Osiądą w małem miasteczku i założą szpital, w którym ona przyjmie rolę siostry miłosierdzia — ukoją morze łez, pokrzepią wielu nieszczęśliwych. Będą opatrznością niedoli.
— O, pani, mówiła z zapałem — co tu roboty! jakie obszerne i wdzięczne pole do działania! On mi na to wszystko oczy otworzył, bo ja, doprawdy, nie myślałam... Weźmiemy ślub, abyśmy jako mąż i żona mogli pracować razem, żyć wspólną myślą i dzielić trudy... Franio mi tłomaczy, jaką żona lekarza być powinna — promienieje, gdy go rozumiem i odczuwam, zachwycony, gdy od siebie dorzucę czasem jaki szczegół. Bo my dwoje, to jedna dusza, rozłączona może niegdyś za karę, a odnajdująca się znowu. Strach, gdy pomyślę, że mogliśmy się nie spotkać, lub spotkawszy nie poznać, a rozłąka tej przepołowionej duszy trwałaby wiecznie. Ale Bóg miłosierny!.....
Najcudniejszy duet miłości rozbrzmiewał w piersiach tych dwojga, wolnych od egoizmu, szlachetnych. Kołysał ich dusze marzeniami tak wzniosłemi, że były blizkie nieba, złocił zwyczajną