Strona:Karolina Szaniawska - Maciusiowa nocka.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
MACIUŚ (nasłuchując).

Woła z tamtej strony — ode drogi...

KAJTUŚ.

Mnie się widzi, że chyba z tej, od pola!

MACIUŚ.

Z tej, braciszku! Najwyraźniej słyszę

KAJTUŚ.

Z tej, powiadam... Nadstaw dobrze ucha.

MACIUŚ (po chwili).

Nie — już wiem teraz. Nie woła znikąd — jeno dzięcioł kuje.

KAJTUŚ.

Jeno kukułka gada — nie tatulo!

MACIUŚ (płacząc).

Nie tatulo — nie... Uuu!... nie tatulo!

KAJTUŚ.

A mówili: trzymajcie się blizko, chłopcy! Albo uzbieracie parę grzybów, albo i żadnego nie znajdziecie, zabłądzić zaś w obcym lesie łatwo i nocka się zbliża.

MACIUŚ.

Oj, oj, przyjdzie nocka!...

KAJTUŚ.

E, toć jeszcze nie zaraz przyjdzie.

(Upływa czas pewien, chłopcy rozglądają się na wszystkie strony).
MACIUŚ.

Patrzaj-że!... Księżyc wyszedł, słonko się schowało.

KAJTUŚ.

Ale widno jest.

MACIUŚ.

To co, że widno! Księżyc tak się wykrzywia... Oj, braciszku!... (chowa się za Kajtusia).

KAJTUŚ.

Teraz się boisz, a czemu nie słuchałeś, kiedy tatulo przykazywał?

MACIUŚ.

A czemuś ty nie usłuchał, mądrala!

KAJTUŚ.

Boś ty starszy! Ja z tobą choćby w ogień... Gdzieś ty szedł, ja szedłem.

MACIUŚ.

No, no, nie bój się! Już ja ci krzywdy zrobić nie dam, obronię, gdyby co wypadło! (po chwili).