MATKA.
NOWELLA.
|
Jakie marzenia roiłam dla niego, jakie sny cudne!...
Gdy mały aniołek różowy na pościółce swojej rozkosznie się wyciągał, lub drobne piąstki zacisnąwszy spał uśmiechnięty, siedziałam przy kołysce i śniłam.
Sny to były z promieni utkane i blasków, z zórz słonecznych, z majów i wiosen, z brylantowych drgań poranka, z woni najprzedniejszych, z harmonii najwspanialszych — sny tęczowe, najpiękniejszemi barwami się mieniące.
Pod stopki dziecka, te stopki, które nie umiały jeszcze sobą władać, rzucałam wszystkie skarby świata, w dłonie kładłam berło, lub zapalałam w mózgu pochodnię wiedzy, do ramion przypinałam skrzydła, gwiazdę do czoła i pragnęłam, żeby o władzę ziemską, skarby i zaszczyty nie dbał, lecz w górę wysoko się wzbijał, po tę władzę najmożniejszą, co panuje nad duchami.
Bajki o zaklętych królewiczach, smokach i potworach mniej cudowności w sobie mieszczą, niż ich wysnuła moja wyobraźnia.
Czyż ja jedna przemarzyłam tyle?...