Strona:Karolina Szaniawska - Matka.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Stał się bożyszczem kollegów: uwielbiali go po prostu; godził zwaśnionych, słabych dźwigał, pysznych karał; stał się cementem, który spaja na moc niepożytą. Całe światy dobroci, współczucia, miłosierdzia otwierały się w jego sercu dla maluczkich i cierpiących.
Gdy Józio pierwszy raz przemówił publicznie w jednem z pism codziennych, wywołał polemikę dość gwałtowną. Obrazili się niektórzy na zuchwały wyrok, burzący gmachy filantropii dla dzieł humanizmu natury tak odmiennej, że brakowało im niemal wzorów. Jedni się obrazili, inni szydzili z majaków utopisty. Drugie odezwanie dowiodło jednak, że budowniczy jest nie tylko poetą, lecz i matematykiem, gdyż rozmiary i wysokość gmachu mierzy wytrzymałością podstaw, dowiodło, że psychologiem jest, że puls nędzy badał i wsłuchiwał się w jego tętno, gorączką głodu przyspieszone.
Słowa życzliwości z początku nieśmiałe, później gorętsze, wreszcie natarczywe, wywiodły z ukrycia nazwisko ani znane, ani głośne. Ludzie dobrej woli wyciągnęli ręce do autora, pragnąc porozumieć się, fundusze zgromadzić i myśli nadać formę.
W czasie stosunkowo krótkim powstała instytucya, nie będąca ani przytułkiem, ani kassą pomocy, ani rozdawnictwem, lecz stowarzyszeniem spożywczem, które uposażać miało ludzi z procentu od funduszu na chleb codzienny wydanego.
Odsetki te składały się na rentę dożywotnią, mniejszą lub większą w miarę lat udziału. Że rozwój instytucyi mógł iść w nieskoń-