Strona:Karolina Szaniawska - Matka.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

czoność, wzrost kapitałów obiecywał w przyszłości szkoły, fabryki, szpitale, resursy, nie licząc tysięcy własnych sklepów, młynów, folwarków i domów.
Stanął gmach krzepki a dziwaczny nieco, bo składały się nań style współczesne wszystkich niemal krajów Europy, a nawet Ameryki; stanął gmach i prawidłowo rozwijać się zaczął. Dziwiono się teraz, że myśli tak prostej, na rachunku dokładnym opartej, nikt dotąd nie podjął i nie zastosował. Nie wiem, czy Józio o niej zkąd zasłyszał, czy w duszy własnej, niby perłę w muszli, znalazł — z serca swego ją wydobył. Gotowa jestem wierzyć, że tak było.
Cztery piękne lata spędził oddany całkowicie myśli owocnej, zdolnej zagoić rany najkrwawsze. A jednak nie oddała mu ona tej przysługi — pospieszyli z nią ludzie, którzy sądzą, że pragnienie ugasić można zarówno wodą z kałuży, jak z krynicy, a ból uczucia serdecznego ukoić brudnemi miłostkami.
Józio został wciągnięty w świat użycia, deprawujący, ohydny.
Posiadał już wówczas sławę i dostatek, otoczył mnie wygodą, lecz ja, matka, nie czułam dostatku, ani wygód — czułam ból.
Widywaliśmy się raz na dzień, przy obiedzie; obecność paru, czasem kilku panów, którzy się zwali serdecznymi przyjaciółmi Józia, nie dopuszczała rozmowy poufnej. Odgrodził się nimi, jak murem, z po za ich rubasznego śmiechu, min rozbawionych lub też znużonych długą hulanką nocną, ledwie mogłam dostrzedz dziecko moje, doprowadzone do upadku.
Raz z pokoju sąsiedniego doleciały mnie słowa: