Strona:Karolina Szaniawska - Matka.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niema innych, niema! Wierzaj mi. Ogółem biorąc, to stworzenia słabe, albo podłe. Jedna pozwala się sprzedać, druga to robi sama. Niewolnice!...
Doznałam wrażenia policzka... Syn mój wysłuchał obojętnie słów hańbiących ogół niewiast!... A kochał przecież Zosię i miał matkę...
Stłumiłam w sobie żal do chwili, w której Józio sam wybuchnął skargą:
— Matko, matko! W nic nie wierzę i nie mam nic świętego! Ach, gdybyś wiedziała!...
— Widzę. Jesteś bardzo nieszczęśliwy.
— Kazałaś mi szanować! nauczyłaś ufać, wierzyć! Okłamywałaś mnie!...
— Nigdy, Józiu, nie kłamałam!
— Zawsze, żyłem w złudzeniach dobra, piękna, a tu wszędzie brud i podłość!
— Nie wszędzie, synu.
— Wszędzie!.. Słuchaj, matko. — Żona przyjaciela, kobieta, którą szanowałem, chce dla mnie porzucić rodzinę, żąda, bym z nią uciekł.
Biegał po pokoju i krzyczał, zaciskając dłonie:
— Podła! podła!
— Za dużo myślicie o kobietach — rzekłam, gdy uspokoił się cokolwiek — za wiele poświęcacie dla nich dążeń i celów wyższych. Wam się zdaje, że kobieta jest sfinksem niepojętym, aniołem lub szatanem, a ona jest tylko tem, czem wy sami. Gdyby społeczeństwo przyjęło za zasadę, że i mężczyzna powinien również moralnie się prowadzić, że niewierność męża plami tak samo ognisko rodzinne,