Strona:Karolina Szaniawska - Matka.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

niby w księdze otwartej czytać będę, że zostaną zawsze dla mnie jasne i przejrzyste, niby kryniczny zdrój. Roiłam, że co wieczór syn u nóg mych siądzie i głosem przyciszonym, ufnie, słodko myśl każdą wyspowiada, że przeleje w duszę matki najlżejsze drgnienie duszy własnej.
Roiłam, że gdy urośnie duży, a stanie się wielki, rozwojem swego ducha ze mną się podzieli, na wyżyny myśli poprowadzi, w górę uniesie — nie zostawi samotną. Roiłam, że będziemy zawsze razem...


∗                    ∗

Gdy chłopca powiodłam do szkoły, serce moje rozsadzała pycha: Taki rozumny, silny, piękny! wszyscy podziwiają i zazdroszczą...
A gdy wybuchnął płaczem i zawołał: „Mamo! weź mnie ztąd, weź natychmiast!“ — ledwie się powstrzymałam, by tego nie spełnić. Wróciłam do domu bardzo smutna, na siebie samą rozżalona.
Żal mój zamiast ustąpić, wzmógł się jeszcze, gdy w kilka godzin później, przyszedłszy po dziecko, znalazłam je wesołem, zaprzyjaźnionem z kollegami i tak pewnem siebie, że wołało:
— Nie trzeba mnie prowadzić, mamo — ja mężczyzna. Sam pójdę i sam wrócę!
...Patrzałam przerażona i bezradna, gdy wyszedł uśmiechnięty, zdawało mi się, że pękła nić serdeczna, łącząca nasze dusze.
Potem bywały chwile, w których czułam, że klucz od duszy Józia gdzieś mi przepadł, żem go zgubiła i nie wiem, czy odnajdę kiedykolwiek. Chwile te powtarzały się coraz częściej, a trwały coraz dłużej, w miarę, gdy syn mój rósł i mężniał. Czytałam w oczach jego łaskawą pobłażliwość; zamiast ufności,