Strona:Karolina Szaniawska - Matka.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

Stał się znów dzieckiem wesołem po dawnemu, dzieckiem wierzącem, dobrem, a tak szczęśliwem, że lada drobnostka go cieszyła. Spiewał i śmiał się, ukradkiem kartki drobne zarywał, w objęcia mi padał i całował, do ucha najsłodsze słowa szeptał, lub ręce oblewał mi łzami wśród wybuchów śmiechu. Taki przecudny był w tem wszystkiem!...
Z wakacyi letnich właśnie wrócił, od kollegi, gdzie dano mu przez miesięcy parę gościnność i zarobek i odmieniono w czarodziejski iście sposób. Pojechał, niby gałązka nadwiędnięta, a wrócił dębczak zielony, w pełni sił. Jakże im byłam wdzięczna za tę odmianę!... Nasłuchać się nie mogłam o dobroci tej rodziny, o tradycyach pięknych, przodkach sławnych, o poważaniu, jakiem wśród sąsiadów-ziemian państwo Krzemińscy cieszą się oddawna. Józio opowiadał całemi godzinami; nigdy też nie było dosyć jemu opowiadać, a mnie słuchać.
Mieszkają tam w domu, który wyhodował kilka pokoleń, gdzie każdy kamień jest pamiątką, każde drzewo drga wspomnieniem miłem albo smutnem. A portrety, a zbroje, a suknie tkane złotem, pasy lite, karabele drogiemi kamieniami zdobne, kosztowne rzędy, siodła!... Wszystko jest historyą rodu, kroniką wielkości jego i chlubą.
Nie każdy wszakże kto się w domu zjawi, skarby te ogląda, on jednak, Józio, miał dozwolone rozpatrzyć najdrobniejszy szczegół — i w bibliotece szperać, i w foliałach starych, i w aktach. Moc bogactwa tam się kryje, zamkniętego przed światem.
Gdy zauważyłam, iż przez zamknięcie takie, skarby na wartości tracą, bo nie przynoszą pożytku, Józio z żalem na mnie spojrzał i przędzę wspomnień wakacyjnych snuć