Strona:Karolina Szaniawska - Matka.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

rwałam i padłam na kolana w modlitwie gorącej.
Prosiłam Boga, by odwrócił miecz płomienisty, który zawisł nad mojem dzieckiem, by strzaskał czarę, jadem goryczy napełnioną. Przeciw pokornemu „stań się wola Twoja“ — otwarty bunt podniosłam.
— Nie chcę! nie chcę! — wołałam wszelkiemi siłami udręczonego ducha.
Wstawszy, ledwie dzień zaświtał, spotkałam się we drzwiach przedpokoju oko w oko z Józiem. Ubrany był do wyjścia i jakby moją obecnością wylękły. Obie ręce podniósł w górę, ruch ten odchylił mu połę płaszcza: z kieszeni kurtki lufa rewolweru błysnęła stalową źrenicą...
Nie mogłam stłumić krzyku.
— Przestań, matko! — rzekł głosem bezdźwięcznym. — Straciłem wszystko, com posiadał, opuściła mnie chęć do życia. Nie mam siły iść bez celu.
— Bez celu! — powtórzyłam głucho.
— Tak!
Doręczył mi kartkę zmiętą, od łez wilgotną, małą kartkę, na której mieściły się wyrazy:
„Nie wolno mi dla szczęścia własnego rzucić rodziców na pastwę losu. Mam obowiązek ratować ich, gdy mogę. Czuję to i zwracam panu słowo, przyjęte w chwili, gdy warunki rodziny mojej były pomyślniejsze. Dziś wszystko się zmieniło.
„Wychodzę za stryjecznego brata matki, za dobrodzieja, który Olszówkę od sprzedaży uchronił. Polecam pana Opiece Bozkiej.

Zofia.“
(Dokończenie nastąpi).
Karolina Szaniawska.