przesądom, lecz zbrojni w lornetkę, odwróceni od sceny, podziwiają laleczkę.
Mój przyjaciel Artur Z. był tak nieszczęśliwym, że poszedł raz za tym przykładem, tak go oczarowała piękna Zosia z melancholijnem wejrzeniem, wsparta o balustradę loży, zamyślona — marząca.
Artur jest człowiekiem niepospolitych zdolności, zajmuje też odpowiednie tym zdolnościom stanowisko, a praca jego na polu nauki zyskuje coraz szersze uznanie.
Zawsze stroniący od kobiet, oddany ulubionym zajęciom, nieszczęśliwym trafem spotkał laleczkę w teatrze i zakochał się w niej szalenie.
Na weselu Artura byłem — jadłem i piłem i to co widziałem, pani opowiem.
Znudzona już nieco zbyt poważnym konkurentem, którego rozmowa nie mogła jej do gustu przypadać, piękna Zosia ożywiła się trochę w świetnym stroju oblubienicy, była miłą jak nigdy, przestała pozować.
Kto wie — pomyślałem z pewną otuchą — może ona go kocha, bo czyż można nie kochać tak zacnego i rozumnego człowieka.
Łudziłem się, niestety! Dziś tworzą oni wcale niedobraną parę.
Artur podwoił prace, gdyż laleczka, oprócz upodobania do strojów, innego posagu mu nie wniosła, a dręczy męża tysiącem wymagań, którym nastarczyć trudno.
Jeździ z zabawy na zabawę, a mała ich córeczka w nieobecności matki, która była właśnie na koncercie w Dolinie, pozostawiona na opiece sług, wypadła oknem i zabiła się na miejscu.