Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

— Podusicie nas chyba?
— Dusi pannę olej? No proszę, a to delikatna! Dla takiej delikatności, mam pewno smażyć na komarowem sadle, żeby swędu nie było! Dwadzieścia lat tu siedzę, sześciu gospodarzy zjadłam, a nigdy jeszcze o swąd żadnego kramu nie miałam!
— To nie do wytrzymania!
— O Chryste! Wszyscy wytrzymywali, to i panna nie umrze. Trzy razy na tydzień, po parę koszów, całe życie, przez adwent i wielki post, smażyłam i dalej smażyć będę. A jakbym nawet sama całą osobą chciała w oleju się ugotować, co komu do tego? hę? Ja taka dobra pani jak te wielkie państwo, co najczęściej grosza przy duszy nie mają.
Widząc, że z babą nie poradzi, Natalka zdobyła się jednak na odwagę.
— Jak pani tego swędu nie usunie, rzekła tonem stanowczym, pójdę do gospodarza.
— Owszem, niech panna się spieszy, żeby gdzie nie wyjechał. Wielka historya! Gospodarzem straszyć mnie będzie. Ja tutaj taka dobra gospodyni jak on w swojej chałupie; on pilnuje swego, ja swego. Stancyę mam jak landarę, choć karetami zawracać, i lokatorów sześciu, każdy mi płaci po rublu i groszy pięć, a ja dopiero rządcy oddaję, bo tamtych nawet nie zna — tylko mnie, według odpowiedzialności.