Kiedy weszli, jak złożyli mamę, kto łóżko przygotował, zdrętwiała Natalka nie mogłaby powiedzieć. Odzyskała dopiero przytomność, gdy jakiś poważny pan w okularach zapytał:
— Czy jest kto w domu do pilnowania chorej?
— My dwie — odparła wstrząsana dreszczem febrycznym — my dwie i służąca.
Józia, szlochając, zbliżyła się do łóżka, przerażony wzrok wlepiwszy w nieznajomego.
— Co mamy robić? szepnęła.
— Przedewszystkiem potrzeba lodu.
Marcysia, zabrawszy miskę, wybiegła.
— Czy nie macie panie kogo znajomego — jakiej osoby starszej? pytał doktór. Bo tu wypadnie przez całą noc posiedzieć, inaczej.... trudno, doprawdy....
Z pomiędzy tłumu cisnącego się przy drzwiach, wystąpiła energiczna „dzierżawczyni przekąsek.“
— Wielmożny panie — rzekła — co tu jest do roboty?
— Należy okładać lodem głowę, wreszcie rękę i nogę prawą, ciągle zmieniając, jak tylko lód się rozpuści. Ta pani wypadła z dorożki i bardzo mocno się potłukła. Przy dobrej opiece wyzdrowieje w tydzień, ale przy dobrej, powiadam....
— Zostaję — rzekła krótko baba.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/109
Ta strona została skorygowana.