Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

Jej ciocia, jej droga ciocia znajduje się w niebezpieczeństwie!
Dziś jeszcze doktór nie mógł osądzić, jakie będą skutki silnego wstrząśnienia — opatrzył tylko rękę zwichniętą, oraz nogę mocno potłuczoną, kto wie jednak, czy głowa.... Kazał dawać lekarstwo, mierzyć gorączkę, a jutro zobaczy.
Wśród łkań tłumionych, Józia modliła się o zdrowie dla ciotki: niech aby nie umrze! błagała plącząc. Pawłowa wyszła do suteryn, a ztamtąd co żywo z przekąskami do szynku, gdzie jej „stary“ trudnił się sprzedażą owych specyałów. Marcysia drzemała w kuchni, rozpowiedziawszy każdemu z osobna, kto chciał słuchać, jak to tramwaj najechał, ona wyskoczyła i trochę stłukła kolano, pani zaś wypadła na bruk uliczny, zbiegli się ludzie, policya....
Chora jęknęła, niosąc rękę do skroni.
Nacia przybiegła do niej z pytaniem:
— Co mamusi? może czego potrzeba?
Powtórny jęk był odpowiedzią.
— Co robić? wyrzekła Natalka. Boję się poruszyć kompres, bym nie uraziła.
Zapatrzona w bladą twarz mamy, stała cicho, wstrzymując oddech. Gdyby wzrok ludzki posiadał moc zmniejszania bólu, nigdy pewno bardziej kojące, słodsze, miększe spojrzenie nie padło na ranę. Oczy Natalki jaśniały w tej