Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

ter mamy, wiedziała aż nadto dobrze, iż nie list wuja, lecz ona swojem postępowaniem zmartwiła ją i wywołała pogorszenie.
Unikała spotkania z doktorem, jak gdyby się bała, że wyczyta prawdę z jej oczu i powie głośno przy wszystkich:
— Patrzcie! oto córka zabijająca matkę! Ale gdy doktór wyszedł, przybliżyła się cichutko do łóżka i stała tam pokorna, unicestwiona, nieszczęśliwa bardzo. Głos sumienia oskarżał ją, że, zamiast pilnować chorej, zamknęła się i opłakiwała — co? co takiego? — szczęście wuja! Bo wszakże szczęściem nazwał projektowane małżeństwo, ten dobry, do mamy i do niej przywiązany wujaszek!...
O jakaż straszna spotyka ją kara za chwilę zapalczywej, niegodnej zazdrości! Czy jest na świecie majątek, któryby córce matkę powrócił — czy córka mogłaby zaznać radości w życiu, gdyby matka z jej winy umarła.
A już tak było dobrze — wyzdrowienie zdawało się kwestyą czasu.... teraz leży biedna z wypiekami na policzkach, wzrokiem błyszczącym i rozmyśla pewno nad swoją smutną dolą matki złego dziecka. Natalka zaczynała pojmować już potrosze, że samolubstwo bywa niekiedy zbrodnią. Myśląc tylko o sobie, zatracamy szlachetniejsze uczucia, które ludzi różnią od zwierząt — zamiast przekonań, zasad, ideałów zostaje nam instynkt brutalny, w imię którego go-