modliła się i doglądała chorej z wielką starannością. Wreszcie po trzech tygodniach od dnia fatalnego nastąpił przełom. Pani Brzozowiecka obudziła się raźniejsza, rozmawiała z ożywieniem, a nawet sama zażądała posiłku.
Była ocalona.
Przeszły straszne godziny trwogi i najrozpaczliwszych przypuszczeń. Natalka miała odpocząć trochę i wrócić do nauk, Józia chodziła już znowu na pensyę.
— Zanudzisz się, matuchno, mówiła Nacia, całując rękę pani Brzozowieckiej — panna Julia odjeżdża, ja wyruszę z domu. Przywykłyśmy być ciągle razem....
Rekonwalescencya postępowała prawidłowo — doktór zalecił kąpiel ciepłą, a na drugi dzień przejażdżkę w odkrytym powozie. Uproszono Pawłowę, by zajęła się co żywo przyrządzeniem kąpieli.
Natalka zabawiała mamę rozmową, gdy dziwny szmer zwrócił uwagę pani Brzozowieckiej.
— Ktoś skrobie do drzwi przedpokoju, rzekła do córki.
— Skrobie?! zawołała Nacia. A to co nowego?
— Posłuchaj, proszę.
— Prawda — zobaczę zaraz.
Otworzyła drzwi z pośpiechem, a w tej że chwili wsunęło się na czworakach jakieś dziecko i nie patrząc na nią, pełzało przez cały pokój
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/125
Ta strona została skorygowana.