Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Ach, co za szczęście! Mamo, tyś najlepsza, najszlachetniejsza, święta!

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

We dworze zaborowskim gwarno i ludno. Pokój stołowy jaśnieje od świateł — Ignacy liczył je przed chwilą aby było do pary i spieszy zawiadomić panią, że waza podana. W bawialni świerk ogromny igiełkami o sufit się oparł, a co na nim różnych przysmaków! aż ślinka idzie do ust.... Józia podziwia piękne drzewo — to dla niej. Ale ona pod sekretem odstąpiłaby je Michasiowi, tylko że on również ma swoją choinkę. A jaki zuch z niego się robi! Doskonale wygląda, zmężniał, rumieńce mu na twarzy kwitną, gdy posiedzi przez lato w piasku na słońcu, bezwątpienia zacznie chodzić.
Grono sąsiadów zajmuje miejsce przy stole, — wuj Adam, narzeczona i jej rodzice, dalej pan Marcin z synem.
Gospodyni domu promieniejąca radością obdziela zupę.
— Dziś nie dam się wyręczyć — mówi do panny Julii — taki był zawsze zwyczaj u nas, że wigilijny obiad braliśmy z rąk matki.
Natalka rozmawia z Manią, obok niej siedzi Józia, ukochana siostrzyczka, wpatrzona w swego Waculka — wszyscy zadowoleni i pogodni.