Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/15

Ta strona została skorygowana.



II.
Burza.

Dziewczynka obudziła się nazajutrz bardzo wcześnie. Zamiast, jak to było jej zwyczajem, ziewać, mrużyć oczy wyspane już doskonale i nie chcące się przymykać, wstała raźno, pobiegła do okna i otworzyła je razem z okiennicą. Potoki światła zalały sypialnię — ogród kąpał się jeszcze w kroplach rosy, które migotały na słońcu, gwar ptasząt walczył o pierwszeństwo z gdakaniem kur na dziedzińcu, gruchaniem gołębi i przenikliwym krzykiem pawia. Nacia nie rozumiała zupełnie przyjemności, jaką daje oczom i płucom piękny letni ranek. Bo i co tu pięknego, co osobliwego? Jak zapamięta, zawsze kwitły w swoim czasie jaśminy i rozwijały się róże, z których najpiękniejszą odrazu umiała wynaleść, powąchawszy oskubać i rzucić na ziemię. Wszak to dla niej!.... Dla niej też wartko za ogrodem płynąca rzeka ma w lecie kąpiel świeżą i czystą, dla niej las woń żywicy roznosi.