Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

Nie objęły ją tam wszakże gościnne ramiona, ani zajaśniał ogień tak potrzebny dla zziębniętej — chata była pusta, tylko garść barłogu pod oknem świadczyła, że mieszkali tu niegdyś ludzie, a wyszczerbiony garnek dopełniał świadectwa.
Lecz na kominie ognia ani śladu, nigdzie też kawałka drzewa nie widać. Uradowana w pierwszej chwili możnością schronienia się przed deszczem, dziewczynka rozejrzawszy się po chacie, załamała dłonie.
— Ach! jak zimno! jęknęła, drżąc, i osunęła się na podłogę wyczerpana zupełnie. W oczach zrobiło jej się ciemno, głowę zaległy dziwne szmery, niby echo burzy szalejącej tam za oknami, pośród huku i trzasku drzew.
Straciła przytomność....