Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

Ignacy rzucił robotę i z polecenia nauczycielki chodził już i do kaplicy przydrożnej i sprawdził, czy łódka na stawie u brzegu się znajduje, był nawet w inspektach i do suszarni zaglądał.
— A może biedactwo z tęsknoty za panią ukryło się gdzie w krzakach i płacze — powtarzała od czasu do czasu Janowa.
— Głodna całkiem! lamentowała klucznica.
— A głodna.... potwierdził Ignacy, sprzątając ze stołu trzykrotnie odgrzewaną czekoladę.
— Jeszcze tam gdzie zamrze! jęknęła Kabalska.
Panna Julia zdecydowała się wysłać ludzi do najbliższej stacyi kolejowej. Wczorajsze nalegania i uparta chęć wyjazdu kazały przypuszczać, że Nacia podążyła za matką. Miała zawsze trochę własnych pieniędzy, któremi wolno jej było rozporządzać, gdyż pani Brzozowiecka chciała tym sposobem dostarczyć córce okazyi wspomagania biednych, lecz fundusze te rzadko bywały nadwerężane.
We wsi, cieszącej się opieką dworu panowała względna zamożność — gdy kto podupadł, dźwignięty w porę, stawał na nogi, ściśle też biorąc, brakło tam obrazów nędzy, któreby poruszyły samolubne serduszko. Ale trafiały się przecież wypadki pożaru, klęski, powodzie; w takich razach, nie zastanawiając się, ale też i nie odczuwając, Nacia czerpała ze swojej kassy. Gdy wspomożeni padali do nóg dziedziczce,