Ignacy na ogrodnika się porwał.
— Wara! zawołał — wara od panienki. Bóg wie, czy ją kiedy zobaczymy.
— A coż się stało?
— Zginęła.
— Żarty was się trzymają! zawołał ogrodnik.
— Żarty!.. wybuchnął lokaj prawie z płaczem. Może się utopiła, może cygani ją porwali. Nikt nawet nie wie, gdzie szukać.
— Ja wiem! zawołał tryumfująco ogrodnik. Ja panienkę widziałem.
Na to oświadczenie wpadła do kredensu Janowa i z wielkiej radości aż złożyła ręce.
— Mów, Tomaszku, mów, królu, prędko! powtarzała, uśmiechając się przez łzy.
— Widziałem panienkę o piątej rano.
Huk gromu wstrząsnął ścianami — zrobiło się ciemno jak w nocy — Janowa blada ze strachu na kolana upadła.
— O święty Antoni, miej nas i ją w opiece! wołała nawpół przytomna.
— Ratuj nas Jezu! powtarzali wszyscy razem. Gdy się uspokojono, Tomasz uzupełnił zeznanie i powtórzył je w obecności nauczycielki. Panienka nie poszła na kolej, gdyż widział ją na drodze do Kleczewa. Pomimo burzy szalejącej już teraz na dobre, otucha wstąpiła w zmartwioną pannę Julię. Wie chociaż, gdzie zwrócić poszukiwania, które bez straty czasu rozpoczęto. Zaprzężono do powozu i wśród ulewy, błyskawic
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/27
Ta strona została skorygowana.