Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

oraz grzmotów, nauczycielka puściła się w drogę ze starą niańką.
Po parogodzinnem błądzeniu bez celu ściśle określonego, wróciły obie — Naci nie było.
Zrozpaczone kobiety odchodziły od przytomności, gdy im jeszcze Kabalska krzyknęła na powitanie:
— Pewno biedaczkę piorun zabił! — nie oponowały wcale przeciw temu przypuszczeniu.
— Może zabity mój kwiatuszek! moje maleństwo! łkała Janowa.
— Na cóż ci zeszło, biedne chudziątko! lamentowała Kabalska. — Nie czekał że cię los świetny przy takiej fortunie! może jaki hrabia! Byłabyś jeszcze większą panią od naszej dziedziczki!
— A mało-ż ci to koni, wołów i owiec! mało stert na polu i stogów siana! mało lasu i łąk! w szafie sukienek i bielizny cieniutkiej i pończoszek z jedwabiu! zawodziła już na cały głos Janowa.
— Nie doczekała nasza święta pani pociechy, ani wnuków kołysać nie będzie, bo tyś była u niej jedna jedności! skarżyła się w dalszym ciągu Kabalska.
Zdenerwowana lamentem kobiet, panna Julia uciekła do swego pokoju szukać ratunku w modlitwie. Ignacy tymczasem pobiegł do rządcy, który przed chwilą z drugiego folwarku powrócił, i opowiedział co się stało.