Grzmoty ucichły, burza jednak nie ustała zupełnie, lecz podążyła dalej, ciągnąc długim szlakiem; błyskawice zapalały się często w dwóch przeciwległych krańcach horyzontu, lekki wietrzyk poruszał gałązkami drzew.
Nacia leżała dobrą godzinę w opuszczonej chatce przy smolarni. Szczególne osłabienie paraliżowało jej ruchy, nieprzytomna krótką tylko chwilę, wróciwszy do siebie, rada była powstać, lecz nie mogła. Jakiś ciężar do ziemi ją tłoczył. Gdy elektryczne błyski zaglądały do okna, przymykała źrenice, dopiero widząc, że burza się uspokaja, zaczęła swobodniej oddychać, nie powstała jednak z ziemi. Nagle drzwi skrzypnęły i jakiś wesoły głosik ożywił ściany izdebki.
— Aha! widzicie, że tego pałacu nikt teraz nie zajmuje — możemy tutaj deszcz przeczekać.