— Jest nawet ławka, a co ważniejsze komin! zawołano z tryumfem,
— Felo bo zawsze do komina trafi.
— Jak gdybyś wiedział! Napalę, będzie przynajmniej pewna rozmaitość. Pójdę szukać drzewa.
— Ależ, waryacie, zmokniesz! Drzewo nie będzie się paliło.
— Bajki, musi tu być komora, niepodobna, bym tam nie znalazł resztek półki, tapczanu albo stołków; połamię je i rozniecę ogień.
Na drodze do komory potknął się o garnek i teraz dopiero spostrzegł leżącą dziewczynkę.
— Nieba! zawołał — a to co znowu? Chodźcie, moi państwo, oddać pokłon księżniczce zaczarowanej. Prawdziwa śnieżka, królowa karłów.
— Felo improwizuje! żartowano.
— Znalazł księżniczkę w rozwalonej budzie!
— Chodźcież, ja nie żartuję!
Na garści słomy, w sukience mokrej i pomiętej, leżała dziewczynka, bladością ze znużenia i głodu podobna do zmarłej. Żyje wszakże, bo uniosła głowę i zamglonym wzrokiem rzuciwszy parę razy, przymknęła oczy.
— Umiera! krzyknął Felo.
— Ależ zmokła! nie ma na sobie suchej nitki.
— Ognia co żywo! Nie mówiłem, że ogień potrzebny?
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/31
Ta strona została skorygowana.