Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

Ruch powstał w chacie. Teraz już nie tylko sam Felicyan, ale szydzący przed chwilą towarzysz i dwie panienki — wszyscy do komina się porwali.
Wkrótce ogień buchnął płomieniem i ożywił poczerniałe ściany izdebki. Nie pytając nawet z kim mają do czynienia, panny, wyprosiwszy za drzwi chłopców, rozebrały Nacię — jedna ofiarowała swój płaszczyk, druga pled na nogi, suknia zaś, spódniczki i pończochy rozwieszone na kiju przed kominem, mogły niedługo stać się zdatnemi do użytku.
Otulona ciepłem ubraniem, Nacia zamiast się ożywić, pobladła bardziej, blizka zemdlenia.
Panny potraciły głowy. Jedna łamała ręce, druga zaczęła płakać, gdy ukazał się Felo z olbrzymim dzbankiem gorącego mleka i glinianym garnuszkiem. Resztkami sił dziewczynka dłoń wyciągnęła. Wręczono jej garnuszek, napełniony po brzegi. Za chwilę był pusty. Nalano powtórnie mleka, Nacia wypiła z chciwością, aż pot wystąpił jej na czoło.
— Jeszcze dziś nic nie jadłam — rzekła, posiliwszy się gorącym napojem — Ach, jakie dobre, jakie smaczne! — Uratowaliście mnie jeżeli nie od śmierci, to od choroby, dziękuję, ach! dziękuję serdecznie.
— Proszę o tem nie mówić — odezwała się starsza, jasna blondynka. — Cudownie się