— Panienki i panicze jadą! — zawołała — uciekając do sieni, zkąd wyniosła za chwilę ogromny samowar.
— Przybywamy w porę — rzekła Genia — dziś mój dzień, dalej do samowara!
To powiedziawszy, ledwie wóz stanął, wyskoczyła i do zatrudnienia swojego pobiegła. Chłopcy zsadzili Nacię, a Marta pytała:
— No cóż? dobrze było jechać? pewno panna Natalia z takiemi karetami wchodzi po raz pierwszy w bliższą poufałość.
Na werendzie ukazała się pani domu, a za nią gospodarz.
Gdy panny zaznajomiły rodziców ze swoim gościem, Genia, szepnąwszy coś do matki, zniknęła. Ledwie upłynął kwadrans, podano Naci porcyę pachnącego befsztyku, a obie siostry usługiwały jej na wyścigi. Gdy pożywiona doskonale, Nacia z dziewczętami do bażantarni się wybierała, pani Skrodzka zwróciła jej uwagę.
— Może do Zaborów posłać umyślnego? tam pewno się martwią i szukają panny Natalii.
— Eh! — odparła, machnąwszy ręką z lekceważeniem — Mama przecież w Warszawie.
— Ale chyba ktoś w domu został? — ciocia, kuzynka starsza....
— Tylko panna Julia.
— A więc panna Julia....
— Nie jest naszą krewną. To nauczycielka.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/35
Ta strona została skorygowana.