Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

Wyżlica pędziła w tą stronę, litwin kroku przyśpieszał i niedługo wrócił, niosąc wstążkę z warkocza Natalki.
— Zuch Dyana! krzyknął Ignacy, ze łzami w oczach.
— Hura! niech żyje! zawołał pan Borejko.
— A to ci zmyślne suczysko — to ci mądre! powtarzał gajowy.
Mania nagliła do pośpiechu, gdyż pilno jej było zobaczyć Nacię zdrową i bezpieczną.
Ruszyli też zaraz i spotkali się w drodze z wolantem państwa Skrodzkich.


∗                    ∗

— Coś jakby chodziło za mną — recytowała setny już raz Kabalska, i gadało, że panieneczce nic się nie stanie.
— O moja pani złocista, zawszeć to było dużo strachu — wzdychała Janowa.
— A ja mówiłam: nie bać się, nie płakać. Bóg miłosierny.
— Umierałam ze zmartwienia, siedząc przede dworem, po krzyżach mnie łupało, nogi podrętwiały od żałości wielkiej — aż tu na dziedziniec wpada konno panicz i woła: Matusiu, panienka jest na leśniczówce! Przyjechałem aby was uspokoić.
— Jakeście wrzasnęli, to myślałam, że nieprzymierzając, rozbójnik.
— Pociemniało mi w oczach — chciałam wstać, aż tu padam jak długa.