Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

Obmyślą razem wycieczkę, wizytę, lub coś podobnego — gdy przyjdzie pora jej spełniania, Nacia przepada jak kamień w wodę.
Wróciwszy, powiada, że chciała uniknąć nudów, a za chwilę na samotność się skarży — niepodobieństwo jej dogodzić, ani też zrozumieć, czego chce właściwie.
Ot i teraz naprzykład, miały po południu jechać do Olszówki — umówiły się najformalniej, panna Julia posłała do rządcy, prosząc o konie, a Nacia ukradkiem wymknęła się do parku i ztamtąd łodzią popłynęła w dół rzeki.
— Niech wiedzą — powtarza w duchu — niech wiedzą, żem ja tutaj po mamie najpierwsza.... co chcę, to robię; jadę, nie jadę — jak mi się podoba! W Olszance coprawda bywać lubię, tam nawet nieźle czas schodzi.... no, ale kiedy inaczej się stało, tem gorzej dla panny Julii.
Wieczorem przyszedł list od pani Brzozowieckiej. Był tam do córki przypisek, pełen najczulszych wyrazów i obietnica ślicznego prezentu, na który Nacia pewno zasługuje posłuszeństwem i w ogóle dobrem postępowaniem.
Nacia siliła się odgadnąć, co to za podarunek i przez cały dzień następny asystowała pannie Julii.
— Co mama mi przywiezie? powtarzała od czasu do czasu — droga panno Julio, proszę mi powiedzieć.