wyszła za mąż, czyli, jak ona mówi, ustąpiła jej miejsca. Jakże nie kochać tej dobrej Miluni, która przyjechała z rodzicami zaprosić Manię i ją Nacię na prawdziwy, najprawdziwszy bal, w całem znaczeniu tego wyrazu. Gdyby tylko mama.... To najgorsze, że mama hucznych zabaw nie lubi i — wstyd powiedzieć — nie posiada w swojej garderobie żadnej sukni strojniejszej.
Zaczęło się paplanie o gałgankach. Emilcia upewniała, że wystąpi jak królowa mody i opisywała kolejno wszystkie szczegóły ubrania, Natalka słuchała z zachwytem.
— A kolacya! wiesz co za kolacya! Nigdy za Mani tak nie było — chwaliła się panna Żabińska. Tylko mamy kłopot z zastawą stołu, bo Mańka przez chciwość wszystko od rodziców powyciągała, a teraz brakuje. Mama chce nawet prosić panią Brzozowiecką o pożyczenie sreber.
— Ależ ja dam! wyrwała się Natalka.
— Cicho! to sekret — niech tam już panie pomiędzy sobą.
— Wcale nie mogę teraz jadać, gdyż mam tak dużo do myślenia — skarżyła się Emilka, gdy siadano do podwieczorku.
— Wierzę ci! wierzę! — upewniała Nacia.
— Ale też tu u was wszystko wyborne!
— Co za konfitury! jakie ciasteczka!
— Proszę dać nam dowód, że smakują — zachęcała panna Julia.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/49
Ta strona została skorygowana.