Konie poszły naprzód, a całe towarzystwo boczną drogą udało się do domu. Nacia przyczepiona do ramienia wuja, opowiadała mu różne rzeczy — on słuchał z zajęciem, przerywając od czasu do czasu uwagami.
— Nigdybym nie pomyślał, że tak urosłaś!... Moja Natalciu droga! A pisać do mnie się nie chciało? Z każdego etapu wysyłałem wiadomość. Nie kłam, nie kłam, córeczko, adres był zawsze u mamy! Zapomniałaś, panienko, o wuju!
— Nigdy! kocham wujaszka nad życie!
Pan Adam Zaborowski był rodzonym bratem pani Brzozowieckiej. Przystojny, wysokiego wzrostu i zaledwie trzydziestoletni mężczyzna, utraciwszy żonę, która spadła z konia i zabiła się odrazu, całe swoje przywiązanie poświęcił siostrze i Naci. Swatano go z tą, to z ową panną, zawsze jednak powtarzał:
— Czyż nie mam córki? chrzestna tylko, ale rodzoną zastąpić może. Jej dzieci będą mojemi wnukami, ona zamknie mi oczy, jej zostawię majątek.
Sprzeczali się nieraz nawet z panią Brzozowiecką, która tłomaczyła bratu, iż należy mu się trochę szczęścia własnego.
Zwykle przerywał rozmowę, lub całując dłonie siostry, prosił:
— Dość mam od ludzi rozmaitych rad i uwag, ty chociaż siostrzyczko, daj mi żyć spokojnie, jak zamierzyłem.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/54
Ta strona została skorygowana.