mniałeś sobie o nas. Nieznany, byłeś mi zawsze bliskim — z opowiadań nieboszczyka nauczyłam się kochać ciebie i twoją rodzinę.
Nacia, wycałowana przez stryja, przypatrywała mu się ciekawie. Gniewało ją, że wygląda niedostatnio, mówi głosem podniesionym i gestykuluje zamaszyście. Ani podobny do wujaszka Adama, którego każdy nich nacechowany jest wytwornością prawdziwie pańską.
— Jak też mama może znieść te hałaśliwe okrzyki? pytała w duchu — dlaczego wujaszek zajmuje się tak życzliwie tym rubasznym jegomością. Gdy wstano od stołu, wyszła zaraz do bawialni, gdzie panna Julia usiadła z robótką, podczas gdy reszta towarzystwa ulokowała się w gabinecie. Gawędzono tam długo, Natalka nie słyszała jednak treści rozmowy, zdziwiło ją też bardzo, że przy pożegnaniu na dobranoc mama była wzruszona, a pan Marcin ukradkiem łzy ocierał. Nawet wujaszek Adam wyglądał jakoś osobliwie.
— Coś złego się święci — rzekła, kręcąc głową — ten stryj z końca świata przywiózł niepokój. Oby chociaż nie zepsuł balu!
Przez całą noc dręczyły ją sny, przyczem spała nie wiele, raz nawet jęknęła tak głośno, aż obudziła pannę Julię. Nazajutrz po herbacie pani Brzozowiecka weszła do pokoju szkolnego, w którym zaczęto już lekcyę i, przeprosiwszy pannę Julię, rzekła do córki:
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/58
Ta strona została skorygowana.