— Co? ja mam się pogodzić?! z kim że, proszę? Z taką, która mi psuje fortepian. Brzdąka całemi dniami, a ja później muszę się wstydzić rozstrojonego grata! Wielka dama! Grać myśli kiedyś własnym kurom i prosiętom, albo dziewkom folwarcznym — artystką będzie!
— Oh! oh! — rozlegało się szlochanie. Oh! jaka nie dobra.
— Będziesz cicho? Niedobra! że chciałam odbyć lekcyę, aby mieć później czas wolny, a ta panna jest pierwszą do mojego fortepianu. Kto tutaj komu powinien ustąpić?
Pan Adam, spieszący za siostrą, żywo drzwi otworzył i oczom obojga przedstawił się szczególny widok.
Mania zapłakana zbierała po podłodze kartki olbrzymiego foliału nut, panna Julia układała je klęcząc, a Nacia, czerwona jak piwonia, zamykała z trzaskiem fortepian.
„Wujaszek“ osłupiał! Pani Brzozowiecka spojrzała na brata, a później na córkę, prawie nieprzytomną ze złości. Nacia, spostrzegłszy obecność wuja, zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
— To ona.... wyjąkał — to Mania winna wszystkiemu.
— Tak, to ja! zawołała córka rządcy — to ja, bo narzucam się, gdyż przychodzę tutaj grać. Od dziś jednak to się nie powtórzy.... dodała, wybuchając płaczem.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/63
Ta strona została skorygowana.