jak na codzień, o kwiatach zabroniła nawet mówić i przypięła jej do boku mały wachlarzyk chiński, prawdziwą nędzę, wartości paru złotych, podczas gdy tamte paryskie, zamknięte w więzieniu z pluszu i jedwabiu, błagały niemal, by je pokazać ludziom.
Ciężko wzdychając, dziewczynka przeglądała się jednak we wszystkich lustrach, dumna z sukni pięknie uszytej i doskonale w miasteczku do jej figury przypasowanej. Na odjezdnem jeszcze próbowała wzruszyć matkę prośbą.
— Biały wachlarz, mamusiu, biały, ze wszystkich najskromniejszy! powtarzała z przymileniem. — Tamte będą na później....
— I biały niech poczeka — odparła pani Brzozowiecka. Spiesz się, Naciu, siadamy.
Około północy panna Julia, wystraszona hałaśliwem ujadaniem psów folwarcznych, zapaliwszy świecę, poszła obudzić Ignacego, który sypiał w pokoju kredensowym. Spotkała się z nim w sieni, gdzie układał jakieś manatki.
— Panienka przyjechała — rzekł stary lokaj — mała panienka i panicz. Siedzą w pokoju stołowym. Lampę zapaliłem, a herbatę wnet podam.
Ogarnąwszy się cokolwiek, panna Julia poszła do dzieci, z których jedno, chociaż nieznane, mogło już liczyć na jej sympatyę. Idąc prędko z myślą o nakarmieniu zmęczonych, u progu jadalni stanęła jak wryta.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/70
Ta strona została skorygowana.