Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

— Splamiła ci pewno suknię przy kolacyi? — zagadnął pan Adam.
— Gdyby tylko tyle!
— Więc czemże zasłużyła na takie miano?
Nacia, rozejrzawszy się po pokoju, przyciszonym głosem odpowiedziała swoją krzywdę.
— Zaraz po przyjeździe Milunia wycałowała mnie i wyściskała, oglądając ze wszystkich stron moją sukienkę. Gdy się przyznałam, że pochodzi z Paryża, chwyciła się za głowę.
— Ach! śliczna! cudna! arcydzieło — powtarzała raz po raz.
— Wiesz, Naciu, że Milunia zawsze przesadza trochę.
— Zaraz, wujaszku, proszę posłuchać.... W przerwie między tańcami chodziłyśmy po sali we dwie z Kazią Gorzyńską, która także skarżyła się na nudy. Rozmawiamy, aż tu z wielką miną, przyczepiona do starszych panien, zjawia się Milunia. Spojrzawszy na mnie, zaczęła coś szeptać do Flory Niesiołowskiej. — Daj pokój — mówi Flora, to jeszcze dziecko. — Nie dziecko, ale indyczka w sukni paryskiej; widzisz jak się nadyma, jak się czupurzy! Słysząc to, Kazia wzięła moją stronę; powiedziała jej parę słów, ale dobrych: — Nie zapraszaj indyczek, panno Żabińska, ponieważ sama jesteś gąską, trudno ci będzie z niemi się rozmówić. Ja uciekłam do mamy i prosiłam, żebyśmy do domu jechali, zatrzymano nas jednak.