Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

— Ucałuj ręce i nogi mamy, że ci nie dała rozpuścić loków i schowała pod klucz ów biały wachlarz, przedmiot twoich gorących westchnień — odezwał się pan Adam. Byłaś ubrana ładnie, lecz bez przesady. Panna Żabińska wyświadczyła ci łaskę swojem postępowaniem — znasz ją teraz i jak radziłem, powinnaś jej unikać.
Nacia podniosła chusteczkę do oczu, wzdychając z głębi piersi.
To ma być bal! to owe cuda, któremi sobie tak długo zaprzątała głowę! Zamiast miłych wspomnień, pozostał jej ból głowy, dreszcz z niewyspania, a co najważniejsza, wstręt do lubionej niegdyś sąsiadki.
Było nad czem płakać!
W otwartych drzwiach jadalni ukazała się jakaś mała figurka i dygnęła w progu. Panna Julia żywo do niej podbiegła, a w ślad za nią i pani Brzozowiecka.
Nacia przypatrywała jej się ciekawie: co za maleństwo? żywa lalka, nic więcej! Józia zerknęła na nią parę razy, a później z własnego popędu, czy też za podszeptem panny Julii, zbliżyła się, nadstawiając buziaka.
— A może teraz i ty pozwolisz się pocałować? rzekła figlarnie.
— Pozwolę.
— Córka pana Marcina zawisła rączkami na szyi siostry. Powitanie odbyło się jak można najlepiej.