Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

— To się dopiero nazbiera! Nie wiem, czy poczta zechce przyjąć taki ogromny list.
— Bądź spokojna — przyjmie.
— Ciocia! czy widzisz ciocię! zawołała Józia i puściła się pędem na spotkanie pani Brzozowieckiej, która, z książką w ręku, szła główną aleją.
— Wróć się — może przeszkadzać będziesz, mitygował brat.
Ale dziewczynka już słów jego nie słyszała. Po chwili dogoniła ciotkę i ucałowana szła dalej z nią razem.
Wacław cofnął się za drzewo, udając, że nie widzi figlarnych minek siostry, która go do siebie wzywała. Był bardzo rozrzewniony, a jak zazwyczaj chłopcy w jego latach, wstydził się z tem zdradzić. Każde dobre słowo zwrócone do Józi napędzało mu łzy do oczu; on przecież jest mężczyzną, płakać nie powinien.
Lecz nawet mężczyźnie trudno nad sobą zapanować, gdy spada nań wielkie i niespodziewane szczęście. A tutaj spadło tak nagle — odrazu!...
Gdy ojciec zawołał go do kancelaryi i po długiej rozmowie kazał towarzyszyć Józi do Zaborów, chłopak uczuł, że mu piersi ból rozsadza. W pierwszej chwili myślał paść ojcu do nóg, błagać ze łzami, by dziecka z domu nie oddawał — spojrzawszy jednak w zamglone źrenice