— Kocia służka! szepnęła złośliwie Natalka z drugiej strony stołu.
— I kanarkowi trzy razy na dzień wodę odmienię.
— Dobrze, Józieczko, dobrze — chwalił pan Adam. Wyręcz ciotkę, która niepotrzebnie się wysługuje tym grubym kociskom.
Dziewczynka uszczęśliwiona od czasu do czasu spoglądała na Natalkę, a wzrok jej mówił:
— Widzisz, że znalazłam — widzisz!
Obowiązek swój wzięła bardzo seryo i spełniała go z punktualnością, dziwną w stworzeniu tak młodem. Krajała drobniutko, systematycznie, dwie równe porcyjki — nigdy Miluś nie dostał więcej od Mruczka, ani miał prawo zazdrościć Mruczkowi. Niewdzięczne koty porzuciły zupełnie swoją panią i przy końcu obiadu zasiadały na brzegu krzesła Józi.
Powtarzało się to codzień.
Upłynęło znowu parę tygodni. Józia przywykła potrosze do kaprysów Naci, wezwana towarzyszyła jej chętnie, traktowana chłodno schodziła z oczu; ani matka, ani nauczycielka nie były nigdy zmuszone zaprowadzać porządku między kuzynkami. W przekonaniu też jednej i drugiej wszystko szło doskonale. Pani Brzozowiecka nie mogła się nacieszyć korzystną zmianą, iż Nacia zgodna! Nacia dobrze wychodząca z kimś tak maleńkim, bezbronnym i słabym — to szczyt marzenia biednej matki!... Czegóż więcej żą-
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/86
Ta strona została skorygowana.