Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

mniejszego powodu gniewać się na uczennicę, krótko mówiąc, w zaborowskim dworze zamieszkał błogi spokój.
Po lekcyach bawiły się dziewczynki najczęściej krokietem — niekiedy towarzyszył im pan Adam, zwolennik gier angielskich na świeżem powietrzu — partye szły jedna za drugą, całemi godzinami.
— Że wam też się nie znudzi! wołała pani Brzozowiecka.
Namówili ją czasem do wzięcia udziału, a panna Julia musiała grać także. Co było później radości.
— Mamusia wygrała! ciocia, ciotunieczka!
— Oho! wuj górą! Wiwat panna Julia!
Aż Ignacy wybiegał na werendę zobaczyć, co się w ogrodzie stało.
Pewnego poranku przyszła wiadomość o nagłej chorobie matki panny Julii. Napłakała się biedaczka i, korzystając z pozwolenia, wyjechała do Warszawy najpierwszym pociągiem. Dziewczynki przepędzały teraz dnie każda we właściwy sobie sposób, gdyż lekcyj nie było. Nacia czytała, jeździła konno, czasem przy fortepianie zatrzymała się chwilę, Józia zaprzyjaźniwszy się z Kabalską, pomagała jej w zatrudnieniach.
— Już obiad? pytała nieraz ze ździwieniem, że czas tak prędko leci i biegnąc z folwarku, spotykała Nacię znudzoną ciągłem świętowaniem, ale nie chcącą do tego się przyznać.