Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

Nacia ziewnęła parę razy, odwróciwszy się do ściany. Niedługo potem usnęła, a Józia chodziła dokoła krzeseł, równiutko i porządnie zwijając włóczkę. Dla urozmaicenia nudnej roboty, czy przez dziecinną swawolę, powtarzała bez ustanku; „chodzi lis koło drogi, nie ma ręki ani nogi.“
Trwało to może kwadrans.
— Czemu nie stoisz w miejscu, tylko chodzisz jak owca kołowata? zerwała się z krzykiem Nacia. — Spać nie daje, aż mnie głowa rozbolała!
Józia przystanęła. Milczenie zaległo pokój; tylko świergot wróbli dochodził z ogrodu. Niepewne co dalej robić, dziecko czekało. Po chwili Nacia znowu uniosła głowę.
— Dlaczego nie zwijasz, spytała rozgniewana. Chwalić się umiesz, ale kiedy dadzą robotę, odpoczywasz. No prędzej!
Dziewczynka zaczęła wirować dokoła krzeseł.
— Nie tak — stój i nad krzesłem nitkę ciągnij.
Józia obie ręce do góry podniosła, nie udało jej się wszakże nitki odwinąć.
— Za wysoko — tłomaczyła z pokorą. Ja tak nie umiem.
Nacia była już przy niej.
— Malcze nieznośny! zawołała — ty nic nie umiesz, tylko opowiadać o swoich pracach!