patrzyć niepodobna. Znudzony, przeżyty — czy nieszczęśliwy?... Co mu się stało?
Jak tu nie pytać, jak się nie dziwić patrząc na niego! Młody, przystojny, po szczeblach drabiny spółecznej idący stosunkowo szczęśliwie, bo podczas gdy inni, co jednocześnie przebojem jak i on na pierwsze stopnie się drapali, mają dziś ledwie nędzny kawałek chleba, on idzie wyżej, ma niezłe utrzymanie i widoki...
Co mu się stało?
Nasyciliśmy się, — ileż to człowiek, jak gdyby na komendę, pochłonąć może! Bywają chwile, w których zjada, zjada, zjada — aż wstyd. Co tu zniknęło potraw, pierników, orzechów, bakalji...
Przeszliśmy do salonu, a że mi szło o to, aby kuzynka wybadać, wysondować (specyalność czysto kobieca — Boże, czemuż nas nie mianują inkwirentami! byłybyśmy w swoim żywiole) skorzystałam ze sposobności gdy usiadł pod oknem i zajęłam miejsce obok niego na kozetce, mogącej pomieścić tylko dwie osoby.
— Będziemy sami — pomyślałam, teraz mi się nie wywinie, pesymista szkaradny. Musisz mówić, — jeśli ja ci ust nie rozwiążę, to chyba nikt.
— Panie — rzekłam, udając zagniewaną, bawiłeś mnie dobrze przy wieczerzy, nie dziw się przeto, iż chciałabym przedłużyć zabawę.
— Kuzynko — odpowiedział ze skruchą, aż mi się żal zrobiło biedaka — wybacz, moje towarzystwo nigdy nie było zajmujące, nie posiadałem i nie posiadam sztuki bawienia.
— Może, lecz dzisiaj jesteś uroczyście grobowy.
— To trudno.
— Więc się przyznajesz?
— Składa się na to dwie przyczyny, a głównie...
— Głównie co? — podchwyciłam, rada że mam już nitkę, a więc dojdę do kłębka.
— Samotność, brak celu życia, na które czas już wreszcie poważniej się zapatrywać.
Odetchnęłam.
Przynajmniej jeden, jeden z tysiąca wzdycha do rodziny, marzy o domowem ognisku, o życiu we dwoje, ręka w rękę, bez względu na trudy i ciernie.