Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

odgłosie kroków, drżeliśmy wszyscy, nawet biedny drobiazg, który już wiedział, co go czeka. Ledwie dzień zaświtał, zbici w gromadkę, żegnaliśmy się z sobą. Później, zwłaszcza gdy nikt nie przychodził, było nam cokolwiek raźniej. A może ciężka chwila rozstania odwlecze się jakoś, może nie znalazłszy nabywców, szewc do wiosny poczeka i wypuści nas wszystkich razem.
Tak mówił czyżyk, ojciec Lilli, a szczyglica opowiadała nam o lesie, gdzie każdy ptaszek ma dosyć miejsca i żywności dosyć, gdzie gniazdko może uwić, gniazdko prawdziwe, z mchów, piórek, trawki mięciutkiej, wygodne, pachnące.
— To mi dopiero gniazdko! wołała, to własny dom, posiadłość!.. Nikt mnie ztamtąd nie wypędzi, jestem u siebie, gdyż sama sobie domek ulepiłam.
Słuchaliśmy z zaciekawieniem, jak się robi gniazdko, jak trzeba śliną zlepiać, najmniejszą szparę zapełniać, a na budowę rozmaite rzeczy gromadzić. Zdawałoby się, że to trudne — bynajmniej. Materyału jest wszędzie mnóstwo, ludzie tyle go marnują, wyrzucają bezrozumnie, a tu każda rzecz się przyda: kłaczek