u nas, w Kocichnóżkach, aż się roi. Tu w Warszawie byle czem zaprzątają sobie głowę i grosz wyciągają. Piękny handel!
To powiedziawszy, wyszła rozgniewana. Chłopcy żartowali z panny Kazi.
— Ptasisko się objadło — powtarzali — i, z przeproszeniem pańskiem, zdechło.
Ani Marcysia ani Nastka nie śmiały się jednak. Pochylone nad książką, przesuwały palcami od brzegu do brzegu i szeptały coś półgłosem, a gdy mrok zapadł, starsza zdrzemnęła się na krzesełku, młodsza zaś klękła przy kołysce, z której mały Jasio probował sam wyjść na ziemię. Byłby główkę rozbił, gdyby go siostrzyczka nie zatrzymała.
— Ej ty, urwisie, mówiła, całując tłuste rączki małego, tobie się zdaje, żeś chłopak mądry i silny — nie chcesz zaczekać, aż przyjdzie mama, tylko figle wyprawiasz. Kołyskę kiedy wywrócisz, wypadniesz, nosek stłuczesz i będzie bu-bu-bu.
Dziecko wytrzeszczyło oczy, a przy ostatnich słowach zaczęło się śmiać.
— Jeżeli nie chcesz stłuc noska, pouczała Marcysia, udając rozgniewaną, to siedź, grzybie, aż cię kto zdybie.
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/109
Ta strona została skorygowana.