Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

dych, ale już nie są małe. Mądre, odchowane, w tej porze malutkich nie ma wcale.
— Babciu, cieszył się Lunio, kryjąc twarzyczkę na kolanach pani, która usiadła na krześle, podanem przez majstra — babciu, będę miał tyle ślicznych, prawdziwych ptaszków! Kupimy wszystkie, kupimy?
— Owszem.
Po krótkiej rozmowie, w czasie której Lunio całował Trulula, Tuta, Fifi i Banię, makolągwy przeszły na jego własność. Zabrano je do klatki i, dla ciepła, przykryto dużą chustką. Jeśli które nie zmarzło w drodze — br... było tak zimno, dobrze im tam, bezwątpienia.
— Chłopczyk lubi ptaszki, powtarzał kilkakrotnie majster, pani wydaje mi się osobą uczciwą. Będzie im tam lepiej niż u nas, a przedewszystkiem bezpieczniej.
Dziewczynki, smutne bardzo, nie odpowiadały.
Po paru dniach, gdy mróz mniej dokuczał, różne osoby odwiedzały mieszkanie szewca. Nie mieliśmy jeszcze dosyć czasu obtęsknić się po utraconych towarzyszach, a już na nowo, w każdej