szek, opiekunowie, zdaje się, poczciwi. No, no, matusiu, przestań wyrzekać — tatuniu, wytłomacz mamie, żeby się nie martwiła. Do widzenia! do widzenia!
Poszli, owinięci w białą chustczynę przez staruszka, który okazywał wielką życzliwość dla ptaków. Rozmawiał z nami, przyczem bardzo pociesznie układał usta w dziobek — probował nawet świergotać, lecz mu się nie udało, gdyż jak mówił, nie ma zębów. Śmieszny! my przecież zębów także nie mamy.
Żona jego dreptała po pokoju, zziębniętemi nogami stukając w podłogę.
— A co, stara, mówił — czy dobry nabytek?
— Śliczny, mój Ignasiu, prześliczny!.. I miejsca dużo nie zajmie i świergotem ucieszy, gdy człowiekowi smutno na sercu. Najgorzej zawsze gdy ty z domu wyjdziesz — zostaję sama jedna i Bóg wie jakie myśli mnie trapią.
— Będziesz teraz miała towarzystwo. Gdy zaczną śpiewać, zapomnisz, że Jadzia i Zosia są gdzieś na końcu świata.
— Ty miewasz, Ignalku, pomysły wyborne.
— Aha, widzisz, Franiu.
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/116
Ta strona została skorygowana.