Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

— Już słucham, słucham! odparła, układając się wygodnie na poduszkach — mów, Tadziulku drogi.
— Mały Lunio, braciszek Gucia, zaczął Tadeusz — był chory na febrę. Znasz go, jaki grymaśnik, nie chce brać lekarstw; jedno za gorzkie, drugie za kwaśne, żadne mu do gustu nie przypada. Uparł się i tym razem; — chociaż ojciec, mama i babcia, wszyscy prosili, słuchać nie chciał.
— Niedobry Lunio!
— Gdy Gustaw opowiadał, myślałem Kociuniu o tobie — tybyś nam takiej przykrości nie zrobiła.
— Tadziulku drogi, uśmiechnęła się Kocia — porównywasz mnie z Luniem!... To małe dziecko, zaledwie skończył czwarty rok.
— A nasza staruszka ósmy — poważna osoba! żartował Romek, całując Kocię.
— Posłuchaj, rzekł Tadeusz. Uparty Lunio wcale się nie leczył, lekarstw nie brał żadnych, febra go tak osłabiła, że przestał chodzić. Całemi dniami nosiła go na rękach panna Zofja.
— Dlatego przez czas dłuższy ani zajrzała do mnie.