Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

— Pewno dlatego... Raz siadłszy z Luniem przy oknie, panna Zofja zaczęła mu opowiadać o wróbelkach, bo właśnie przez szyby zaglądały do pokoju. Gdy przestała mówić, Lunio wołał: jeszcze! jeszcze! Niech pani powie, gdzie te wróbelki mieszkają, co jedzą? co robią? gdzie teraz poleciały? Bona powtarzała dziesięć razy jedno, a mały nudziarz ciągle wypytywał: co robią teraz, niech pani powie. Co robią? odparła wreszcie, aby jej dał już spokój — lekarstwo biorą, bo zachorowały.
— Biorą lekarstwo? dziwił się Luniek — a jakie?
— Każde — nawet bardzo gorzkie, aby rodziców nie martwić, mówiła panna Zofja.
Lunio się zaczerwienił, myślał przez chwilę, a potem zawołał:
— Jabym też nie grymasił, żebym miał takie grzeczne ptaszki.
Usłyszała to babcia i obiecała kupić kilkoro ptasząt.
— Wtedy pan Ludwik przestał się krzywić na lekarstwa?
— Zgadłaś, Kociuniu. Ma dwoje starych i cztery młode makogolągwy, a do zdrowia wrócił zupełnie.