— Tak, tak, dobrze! będzie coraz lepiej. Karmiliśmy was wszystkich obuje z mamą; gdy już umiecie fruwać, starajcie się sami. Jeszcze parę ziarnek, a wprawa przyjdzie, ani się spostrzeżesz.
Słusznie mówił tatuś. — Zanim nadszedł wieczór, niejedna łupinka leżała pusta; byliśmy pożywieni własnym trudem i bardzo z tego kontenci. Nazajutrz zaczęła się nauka. Chrapliwe dźwięki, dobywane z naszych gardziołków, to nie śpiew przecież; — trzeba inaczej dziobek otwierać, ustawiać szyjkę — całkiem inaczej. W tem jedynie tatuś mógł nam dopomódz; mamusie — czyżyczki nie śpiewają, głos ich mniej bogaty — świergoczą tylko.
— Do nauki! do nauki! wołaliśmy razem z tatusiem, który czasu tracić nie lubił i z wielką chęcią wzięliśmy się do dzieła. Ja miałem zdolności nadzwyczajne; braciszkowie nie mogli mi dorównać, choć szczerze pracowali. Wkrótce śpiewałem tak samo, jak tatuś, a mateczka pyszniła się synkiem.