Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

Zapowiadał się doskonale. Oczekiwany bardzo długo i kilka razy odkładany, stał się uroczystym; chłopcy myśleli nawet zaprosić kolegów i parę przyjaciółek chorej, lecz tatuś sobie nie życzył.
— Później, później, mówił — gdy nasza panna będzie silniejsza, zrobimy bal.
Uśmiechnięta wesoło, Kocia pozwoliła się ubierać, żartując przy tem, że nianiusia niby małemu dziecku wkłada pończoszki i obuwie, że suknia wisi jak na kołku i jest bardzo krótka.
— Moja pannusia czasu nie traciła, rzekła Józefowa.
— Jakto?
— Leżąc rosła, niby na drożdżach.
Tatko sam podniósł Kocię z łóżka i postawił na ziemi; chora, w ogóle bardzo odważna i cierpliwa, krzyknęła:
— Boję się, boję! ach, upadnę!
— Trzymamy, nie upadniesz — zapewniała mama, podpierając dziewczynkę z jednej strony, gdy ojciec wsparł ją z drugiej. Próżno tłomaczyli i prosili, by stąpnęła śmiało chorą nóżką, Kocia zrobić tego nie mogła, czy też nie chciała. Rozpłakała się rzewnemi łzami, a przy-